BEZPIECZNE TATRY - Tatrzańskie szlaki bywają niebezpieczne

Marek Szydełko
11.05.2016

Wiele osób swój letni urlop spędza w górach. Jak co roku najpopularniejsze wśród górskich eskapad są wypady w Tatry. I niestety - co roku - kroniki TOPR notują niejedno takie wydarzenie, jak to opisane poniżej.
Z kroniki TOPR
" Poniedziałek, 7.07.2014.
O godz. 19.15 do TOPR-u zadzwonił turysta informując, że wraz z 5-letnim synem wybrał się z Hali Gąsienicowej do 5-ciu Stawów. Zgubił szlak, z góry widzi schronisko w Stawach, wydaje mu się , że jest gdzieś na Kozim Wierchu. Na dodatek dziecko nie ma już sił dalej wędrować. Przed dwudziestą w tamten rejon wystartował śmigłowiec.  Z jego pokładu nie udało się odnaleźć poszukiwanych turystów. Przy kolejnym nalocie ratownicy dostrzegli machającego do nich białym podkoszulkiem turystę, w masywie….. Wielkiej Buczynowej Turni. Po desancie w pobliżu turystów, założono im uprzęże ewakuacyjne i wraz z ratownikami wciągnięto na pokład będącego w zawisie śmigłowca. W Zakopanem na rodzica czekał już patrol policji. 40-letniego turystę ze Zduńskiej Woli przesłuchano w celu określenia, czy nie naraził dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia.
(Adam Marasek, www.topr.pl)"
Winę za tragiczne wydarzenia w górach bardzo często przypisuje się przyrodzie. A przecież nie ma w tym wiele prawdy. Najczęściej głównym elementem zagrożenia dla siebie jest sam człowiek, na skutek nieprzemyślanych decyzji, niedostatku wiedzy i braku wyobraźni.
Ostatnio notuje się zdecydowanie mniej wypadków wśród taterników, za to o wiele więcej - wśród turystów. Co ciekawe: wiele osób wyruszających na tatrzańskie szlaki uważa się za znawców tematu i terenu, nawet jeśli ich znajomość Tatr ogranicza się do kilku spacerów po dolinkach reglowych. Uważają się za ekspertów i nawet doradzają innym. W rzeczywistości są ignorantami, a poziom merytoryczny tych porad jest żenujący, często są to wręcz błędne informacje. Skutki takiego podejścia i niewiedzy przekładają się niestety wprost proporcjonalnie na liczbę górskich wypadkówi i interwencji TOPR.
Zajrzyjmy do danych statystycznych TOPR-u. Otwórzmy kronikę wypadków tatrzańskich i cofnijmy się o 10 lat.
Rok 2004.
W całym roku - aż 214 interwencji dotyczyło turystów, a tylko 6 - taterników, w tym 16 wypadków śmiertelnych. Tendencja utrzymała się w roku 2005, a nawet wzrosła niekorzystnie dla turystów: 278 turystów i 5 taterników skorzystało z pomocy ratowników górskich. W roku 2005 śmierć w górach poniosło 15 osób.
A jak to wygląda obecnie? Minęło kilka lat i mimo wielu działań edukacyjnych prowadzonych w celu zwiększenia bezpieczeństwa na tatrzańskich szlakach sytuacja wcale się nie poprawiła. Wręcz przeciwnie.
Rok 2013
Tylko w lipcu i sierpniu w roku 2013 doszło do 159 wypadków, z udziałem 172 osób. Zorganizowano 44 wieloosobowe wyprawy ratunkowe i 95 akcji. 50 razy w działaniach ratowniczych uczestniczył śmigłowiec. Zaledwie w ciągu dwóch miesięcy wydarzyło się 5 wypadków śmiertelnych.
To mało czy dużo? Jeżeli zestawić te liczby z kilkoma lub nawet kilkunastoma tysiącami wyruszającymi jednego tylko sierpniowego dnia w Tatry - wydaje się, że mało. Ale gdy pomyśli się o bólu rodziny po utracie bliskiej osoby, o miesiącach powrotu do zdrowia taternika lub narciarza po ciężkim wypadku, o dożywotnim kalectwie młodej dziewczyny - wtedy to dużo, bardzo dużo... O wiele za dużo.
Statystyki Tatrzańskiego Parku Narodowego wskazują, że gości w Tatrach przybywa z roku na rok. W takich samych proporcjach - jak widać ze statystyk TOPR - przybywa również ofiar w górach. "Klientami" TOPR-u są najczęściej amatorzy, początkujący w górskich wędrówkach, nie znający specyfiki Tatr, nie umiejący prawidłowo zaplanować wycieczki. Ile błędów potrafią poczynić, wybierając się w góry, nowicjusze tatrzańscy, którzy często mająsię za ekspertów  - prawie nie sposób wyliczyć. Nie znaczy to, że podobne, "szkolne" błędy, zupełnie nie zdarzają się wytrawnym wygom tatrzańskim, dzieje się to jednak znacznie rzadziej.
Ofiarami bezmyślności rodziców lub opiekunów stają się niestety często małe dzieci. Przepisy dotyczące wycieczek w tereny górskie wyraźnie określają na 15 lat dolną granicę wieku przy wejściach, powiedzmy, powyżej granicy regla. Granica ta została wyznaczona przez lekarzy na podstawie wiedzy o rozwoju dziecka. Wiele funkcji fizycznych i psychicznych w młodszym wieku jest jeszcze na zbyt niskim poziomie, by można było obciążać młody organizm większym wysiłkiem. Niestety, nauczyciele i wychowawcy kolonijni prowadzący wycieczki szkolne i kolonie oraz obozy wakacyjne na ogół nie respektują tej zasady, a często nawet o niej nie wiedzą. Rodzice tym bardziej. Omdlewający i płaczący dwulatek na Świstówce, w nosidełkach na plecach u taty, czy też padający z nóg pięciolatek, ciągnięty przez matkę na Hali Gąsienicowej są nader częstym widokiem.
Niejednokrotnie o katastrofie decydują stan zdrowia i kondycja. Zdarzają się także zawały, na skutek nadmiernego wysiłku i przeciążenia serca lub w konsekwencji zaburzeń krążenia i ciśnienia, związanych z chorobą wysokościową. Powodem bywa też zażywanie rozmaitych medykamentów, zwłaszcza specjalistycznych leków nasercowych, po których nie powinno wyruszać się w wyższe rejony gór. Znane są przypadki zamarznięć na skutek zasłabnięcia i w efekcie wychłodzenia organizmu. W roku 2004 interwencji ratowników wymagało 30 ostrych zachorowań, które zdarzyły się na szlakach turystycznych. W roku 2005 takich przypadków było już 49. Najczęściej były to osoby starsze, o słabszej kondycji, nękane rozmaitymi przewlekłymi chorobami, szczególnie chorobami krążenia, epilepsją, nadciśnieniem. Wśród 5 wypadków śmiertelnych tylko w okresie letnim 2013 roku jeden spowodowany był zawałem serca, drugi zaawansowaną chorobą.
Odporność i wydolność organizmu zmniejszają także papierosy (mniejsza pojemność płuc) i alkohol, nawet - wydawałoby się niegroźne piwo (zaburzenia krążenia i pracy serca). Oczywistym nieporozumieniem jest rozpowszechniony obecnie zwyczaj serwowania tych specyfików w schroniskach tatrzańskich. Niestety, biznes zwycięża tu ze zdrowym rozsądkiem i zasadami bezpieczeństwa w górach.       

Nie ma chyba właściwie rejonu powyżej regla, który nie zapisałby się w kronikach TOPR-u, ale kilka miejsc ma szczególnie ponurą sławę. Na pierwsze miejsce w tej smutnej klasyfikacji wysuwają się Rysy, rejon Mięguszowieckiego Szczytu i Świnicy. Obfite źródło problemów stanowi szlak Orlej Perci, na który nierzadko wybierają się osoby zupełnie do tego nieprzygotowane i nieświadome trudności, a zwłaszcza przepaścistości terenu. Zdarza się też turystom zgubić drogę i skierować się w stronę podciętych urwisk. Klasycznym już miejscem takich pomyłek jest rejon Granatów, a zwłaszcza okolica słynnego, czy raczej o żlebu Drege`a. 400-metrowy żleb spada w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego pomiędzy Pośrednim i Skrajnym Granatem, podcięty urwistym 180-metrowym kominem. Nosi nazwę od nazwiska pierwszego turysty, który w nim zginął, na skutek zmylenia drogi. Osobny temat stanowią Buczynowe Turnie i rejon Krzyżnego - latem z powodu kruchości skał i mnogości piargów, zimą z powodu lawin. W raportach TOPR-u często też pojawiają się Zawrat i Świnica, gdzie - o ironio! - do wypadków dochodzi często w miejscach uprzystępnionych klamrami i łańcuchami. Właśnie: uprzystępnionych, a nie ubezpieczonych, jak często mylnie się uważa. Metalowe ułatwienia stwarzają złudne poczucie bezpieczeństwa. Wielu turystów nie potrafi z nich prawidłowo korzystać. Mokre żelazne ogniwa wymykają się z rąk, oblodzone lub śliskie po deszczu klamry wyślizgują się spod butów, obruszane haki wysuwają się ze szczelin. Trudności potęguje letni tłok na szlakach, gdy w takich miejscach ustawiają się kolejki, powodujące dodatkowo nerwowość i pośpiech. Ryzyko powiększa też ekspozycja terenu, stwarzająca niestety fatalne skutki przy ewentualnym odpadnięciu.

Na wycieczki w partie szczytowe wybierają się osoby cierpiące na lęk wysokości lub lęk  przestrzeni. Czasami objawy lękowe pojawiają się też u osób, które nigdy wcześniej nie odkryły u siebie podobnych ograniczeń. Przypadłości takie powodują wystąpienie panicznego, paraliżującego strachu, prowadzącego nawet czasami do wypadku.     

Zadziwiająco często słychać o wypadkach na - wydawałoby się łatwych szlakach - na Czerwonych Wierchach i na Giewoncie. Popularność tych miejsc i opinia o ich łatwej dostępności powodują, że co roku wyruszają tam tłumy turystów. Przyczyny komplikacji to na ogół zgubienie szlaku lub próby jego skrócenia, które bez dokładniejszej wiedzy o topografii terenu kończą się zwykle tragicznie. Zakopane widoczne jak na dłoni, wydaje się tak blisko i tak łatwo osiągalne, bezpośrednią drogą na wprost. Łagodne początkowo stoki zarówno Czerwonych Wierchów jak Giewontu kilkadziesiąt metrów w dół od szczytów zmieniają nagle konfigurację, kryjąc w północnych zboczach wiele zdradliwych żlebów, podciętych urwiskami.      

Najczęstszym, niestety, powodem katastrof jest nieznajomość realiów tatrzańskich, zupełny brak wiedzy o podstawowych elementach planowania wycieczki, niezbędnym ekwipunku i zasadach poruszania się po Tatrach. Wielokrotnie powtarzanym błędem wśród turystów amatorów jest poleganie na informacjach zasięgniętych od przygodnych znajomych, od przypadkowych osób, zwykłych wczasowiczów, równie mało jak oni sami zorientowanych w realiach górskich, nierzadko kompletnych dyletantów w dziedzinie turystyki tatrzańskiej. Te wiadomości rzadko weryfikowane są z najbardziej skrótowym choćby przewodnikiem, a tym bardziej z mapą Tatr. Jak przedstawia się przeciętnie "ekwipunek" takich turystów? Poinformowani przez znajomych o dużej liczbie schronisk i ufni w ich łatwą dostępność, według zasłyszanych opowieści, kwestię jedzenia w trakcie wędrówki na szlaku pomijają beztrosko, pozostawiając to zagadnienie kucharzom schroniskowym. Wybierają się bez map i przewodników, bez prowiantu, bez zapasowej odzieży, w nieodpowiednim obuwiu. Na szlak graniowy startują w tenisówkach (zdarza się, że w sandałach lub klapkach!) w szortach, w koszulkach z krótkimi rękawami, dziewczyny nierzadko - w kostiumach kąpielowych. Po cóż obciążać się zbędnym bagażem, skoro od rana jest bardzo ciepło i słonecznie? W dodatku, w ich mniemaniu, wszystko mają dokładnie zaplanowane.       

Turyści amatorzy często też porywają się na trasy przekraczające ich możliwości kondycyjne i zdrowotne. Szlaki, które pokonują, okazują się w praktyce o wiele dłuższe, trudniejsze, bardziej eksponowane i dużo wyżej położone niż przewidywali, na skutek nieumiejętności prawidłowego odczytania mapy i opisu w przewodniku, a co z tego wynika - prawidłowego przeliczenia różnicy poziomów i odległości w górach oraz czasu, niezbędnego na ich przebycie. Wówczas wystarcza nagłe załamanie pogody, o co w górach nietrudno, zimny, porywisty wiatr na grani, zdarzający się nawet w środku lata, oślepiające zimą i osłabiające latem słońce, mgła w otwartym terenie, powodująca dezorientację, potknięcie na stromym zboczu lub na śliskich kamieniach potoku albo po prostu nadmierne zmęczenie, a piękna, radosna wycieczka kończy się katastrofą.       

Na Kasprowym Wierchu często można zobaczyć taki oto widoczek: turyści, wybierający się tam po raz pierwszy w życiu, wyskakują z kolejki linowej w tenisówkach (zdarza się, że w sandałach lub klapkach!) w szortach, w koszulkach z krótkimi rękawami, dziewczyny nierzadko - w kostiumach kąpielowych. I w takim ekwipunku wędrują dalej, zachęceni łatwością szlaku. Przeważnie szybko przekonują się, że ponad tysiącmetrowa różnica wysokości powoduje sporą różnicę temperatury, a schroniska nie stoją w każdej dolince. Dziarski turysta z kolejki linowej w godzinę lub dwie po rozpoczęciu spaceru, zmęczony i głodny, szczęka zębami z zimna. Wielokrotnie mgła lub załamanie pogody spowodowały, że idylliczna początkowo wędrówka zamiast w schronisku skończyła się gdzieś w głębi Doliny Cichej, zwanej przez Słowaków Doliną Cichej Śmierci. Poszukiwanie zaginionych trwało tam nieraz tygodniami, zwłaszcza zimą.       

Tak samo nieprzygotowani wyruszają turyści na Rysy, gdzie różnica wysokości sięga 1700 metrów w stosunku do Zakopanego. Pociąga to za sobą spadek temperatury o około 12-13 stopni Celsjusza - czyli jeżeli w Zakopanem jest +18°C, to na Rysach około +5°C. Do tego na grani zwykle dołącza się jeszcze chłodny, porywisty wiatr, szybko wychładzający organizm. Wiatr o prędkości ok. 40 km/godz. (czyli zaledwie nieco silniejszy podmuch) powoduje zmianę oddziaływania temperatury na organizm średnio o 2°C w dół. Wiatr wiejący z prędkością 70 km/godz., jaki na graniach nie jest rzadkością - daje w odczuciu ciepła różnicę ok. 7°C w dół, a zatem temperatura +5°C jest odbierana przez organizm jak 2-stopniowy mróz. W praktyce zatem różnica w przeciętny letni dzień między Zakopanem a Rysami dochodzi do 20°C.      

Przebyta odległość, zmęczenie, głód, zimno i wiatr, zmiana wysokości i ciśnienia, niedotlenienie mózgu, płuc i serca bardzo szybko odbierają siły. Kilkugodzinne przebywanie w bezruchu, w letnim ubraniu, w temperaturze nieco poniżej + 12°C potrafi doprowadzić do ustania funkcji życiowych. Zdarzało się to, gdy ktoś źle zaplanował wycieczkę i ekwipunek, gdy pozostał w górach na noc, nie będąc w stanie dotrzeć do schroniska. Zaledwie godzinne przebywanie w temperaturze + 6 °C naraża nieosłonięte części ciała na odmrożenie! Wcale nie trzeba do tego zimy i mrozu.

Powyżej 2000 m n.p.m. niektóre osoby zaczynają już odczuwać objawy choroby wysokościowe,  na tych wysokościach ciśnienie spada bowiem o ok. 220 mm słupka rtęci, powietrze jest rozrzedzone, a zawartość tlenu mniejsza. 
Nierzadko powodem zasłabnięć jest brak aklimatyzacji i znużenie po podróży - niefortunne wyruszanie w góry, na przykład wprost do Pięciu Stawów, bezpośrednio z pociągu, zwykle jeszcze z ciężkim plecakiem, często po nocy spędzonej w kucki, w tłoku i ścisku. Do długiego i nieco męczącego podejścia dołącza się niewyspanie, zmęczenie podróżą i skok z poziomu 30 - 40 m npm. na 1600 m. n.p.m.; zmiana klimatu, wysokości i ciśnienia w ciągu zaledwie kilkunastu godzin.       

Dla porównania: średnie ciśnienie atmosferyczne na poziomie morza, np. w Gdańsku wynosi 760 mm słupka rtęci, w Warszawie - ok. 756 mm, w Zakopanem (na wysokości ok. 800 m n.p.m.) - ok. 690 mm, w schronisku nad Morskim Okiem (1410 m n.p.m.) - ok. 640 mm, na Kasprowym Wierchu (1985 m npm.) - ok. 600 mm, na większości szczytów w Tatrach Wysokich i Zachodnich (czyli na wysokości średnio 2100 m npm.) waha się od 580 do 590 mmm, na Rysach (2499 m n.p.m.) - ok. 540 mm. Spadek ciśnienia nie jest całkiem wprost proporcjonalny do wysokości nad poziomem morza. Im wyżej, tym szybciej spada ciśnienie atmosferyczne. Na wysokości 4000 m n.p.m. (najwyższe szczyty Alp) ciśnienie atmosferyczne wynosi już tylko ok. 450 mm Hg, zaś powyżej 8000 m n.p.m.(najwyższe szczyty Himalajów) zaledwie ok. 250 mmHg. Newralgiczną granicę dla wielu osób stanowi poziom około 2000 m n.p.m., ale niektórzy czują się źle już na wysokości ok. 1300 -1500 m n.p.m., która odpowiada położeniu schronisk w Morskim Oku, na Hali Gąsienicowej i w Dolinie Pięciu Stawów.       

Wypadki zdarzają się także, choć zdecydowanie rzadziej, wytrawnym turystom wysokogórskim, dysponującym rzetelną wiedzą o Tatrach, taternikom z dobrym sprzętem, z wyszlifowaną techniką wspinaczkową. Przyczyną tragicznych nieraz zdarzeń bardzo często bywa nadmierna pewność siebie i bezkrytyczne przekonanie o swojej wspaniałej kondycji, o swych doskonałych umiejętnościach i możliwościach. Brak respektu wobec Tatr, które potrafią zaskakiwać, przede wszystkim niespodziewanymi zmianami pogody odbija się niefrasobliwych turystach i taternikach, wybierających się na długie i trudne trasy z brakami w wyposażeniu. Klasyczne już błędy to: zbyt mało prowiantu i napojów, ograniczanie zapasowej odzieży. Szczególną kategorię - i to dość bogato reprezentowaną i to nie tylko wśród nowicjuszy, ale też wśród wytrawnych wyg tatrzańskich, a nawet taterników, stanowią zdarzenia spowodowane rozluźnieniem nerwów i ogólną dekoncentracją po przebyciu najtrudniejszego odcinka drogi. Po zdobyciu szczytu, przejściu wysokiej przełęczy, pokonaniu ściany ogarnia radość i euforia, a po nich rozprężenie organizmu. A przecież nie wystarczy wejść - trzeba jeszcze wrócić, zachować na powrót siły, koncentrację uwagi.       Aż dziw bierze, jak wiele wypadków, w tym także śmiertelnych, zdarzyło się w miejscach relatywnie łatwych, zwłaszcza porównując je z faktycznymi umiejętnościami i wcześniejszymi dokonaniami ofiar. Chyba najbardziej szokującymi i wymownymi przykładami są tragiczne w skutkach wypadki znakomitych taterników - Wiesława Stanisławskiego i Jana Długosza. Wiesław Stanisławski (1909 - 1933) był doskonałym taternikiem lat przedwojennych, uznanym i sławnym mimo młodego wieku, inicjatorem nowoczesnego stylu taternictwa, zdobywcą wielu dróg, często uważanych dotąd za niemożliwe do pokonania, utalentowanym pisarzem, zajmującym się tematyką tatrzańską. Zginął w Tatrach, mając zaledwie 24 lat, na zachodniej ścianie Kościołka (Słowacja), uważanej za średnio trudną. Jan Długosz, doskonały taternik i alpinista, autor licznych opowiadań i artykułów o tematyce tatrzańskiej i alpinistycznej, zginął na Zadnim Kościelcu, w terenie określanym jako niezbyt trudny.    

O przyczynach wypadków, o najczęstszych tatrzańskich trudnościach i pułapkach czyhających na górskich szlakach, powiedziano i napisano już wiele. Mimo to w Tatrach wciąż zdarzają się wypadki, wciąż giną ludzie. Od ponad wieku wyruszają w góry turyści i taternicy, z tą tylko różnicą, że obecnie jest ich kilkakrotnie więcej. Wydaje się zatem, że temat zasad bezpieczeństwa w górach wciąż jest zbyt mało spopularyzowany. Media wracają do niego w sytuacjach, gdy zdarzy się jakiś spektakularny wypadek. Dobrze byłoby co roku, jeszcze przed rozpoczęciem wakacji, poświęcać trochę uwagi bezpieczeństwu letniego wypoczynku. Nie po to, by straszyć i zniechęcać, ale by zapobiec kolejnym tragediom i wypadkom, których można by uniknąć.


 -----
 Tekst i zdjęcia: Liliana Kołłąta

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie