SZLAKIEM KATAROW - WYPRAWA TRZECIA - 12 sierpnia

Jerzy Biernacki
07.09.2015

12 sierpnia Kolejna WYPRAWA, tradycyjnie już organizowana przez Wojtka Sedeńko, zaczęła się dla mnie w Gdańsku o 13:30. Wraz z Anią (zwaną w pewnych kręgach Mamą Kaczką) wyruszyliśmy do Olsztyna. Niespieszna jazda Fabią (z obiadem po drodze) zawiodła nas około 17-tej pod dom Wojtka. Posiedzieliśmy jeszcze w ogrodzie przy poczęstunku z grilla – do przyjazdu autobusu o 18:00. Cała ekipa olsztyńska (w sumie kilkanaście osób) już stawiła się na miejscu. Jeszcze tylko wyskok do sklepu za rogiem po ostatnie zakupy za złotówki (kupiłem sześciopak wody Żywiec, którą później, już we Francji, uspołecznili kierowcy – ale że z niej była robiona kawa dla wszystkich, więc nie marudziłem). Po załadunku – start!

Zaraz za rogatkami Olsztyna autobus zaczął się robić „wesoły”. Z zazdrością patrzyłem na Darka: ten człowiek potrafi odreagowywać! Nie wszystko jednak koń-czyło się dobrze. Pewien młodzian przeko-nał się, że picie ginu z sokiem pomarań-czowym (wzorem jakiegoś tam idola) może mieć nieprzyjemny skutek. Inna znowu osoba (będąc w stanie wskazującym) obiecała córce Oldze sfinansowanie rewela-cyjnych, ale bardzo drogich butów.
Po drodze, w Płońsku, wsiadł Arek i od razu podłączył się do impry.

Około 22-giej docieramy do Warszawy, gdzie wsiada większość globtroterów. Później w Łodzi dołącza AS, a we Wrocławiu – grupa katowicka.
Ruszamy w stronę granicy. Impreza dogorywa. Większość już drzemie. Kątem oka widzę, jak przy nagłym skręcie autobusu, niezabezpieczony podnoszoną poręczą, AS nurkuje do dziury w okolicy WC i drzwi autobusu. Jarek z innymi wyciągają go za nogi. Mistrz jest nieco poturbowany (szczególnie ręka) i w stresie. Na szczęście głowa (którą tak cenimy) wyszła bez szwanku!

13 sierpnia
Rankiem niepostrzeżenie mijamy granicę polsko-niemiecką. Kilka kilometrów dalej zatrzymuje nas policja. Pytają się, czy w autobusie są sami Polacy. Po potwierdzeniu dają nam spokój.
Gnamy autostradami przez Niemcy – postoje tylko na WC i papierosa.
Kolejna granica i jesteśmy już we Francji. Około 20-tej (po przebyciu 1700 km, licząc od Olsztyna) docieramy do miejscowości Bessoncourt koło Belfortu. Zatrzymujemy się w hotelu grupy Campanile. Natychmiast po wypakowaniu się pędzimy do pobliskiego Auchan, gdzie w barze jemy obiadokolację oraz robimy zakupy.
Żałuję, że do Belfortu jest z 8 km, a nic już nie kursuje: ani autobusy, ani taksówki. Nie zobaczę więc słynnej twierdzy, która przetrzymała wszystkie oblężenia w czasie wojen francusko-pruskich. Nie zobaczę, niemniej słynnej, rzeźby-pomnika Lew Belfortu (autorstwa Bertholdy’ego – twórcy Statui Wolności w Nowym Jorku).
Niewielkie party na „krużganku” hotelu kończy ten ciężki dzień.
                                                                                  
14 sierpnia
Wstajemy na śniadanie o siódmej. Pół godziny później autobus rusza do Awinionu. Po drodze zbaczamy do miasteczka Grignan. Typowe stare prowansalskie miasteczko, położone na obronnym wzgórzu, z zamkiem na szczycie. Robimy spacer urokliwymi uliczkami. Dochodzimy do zamku, ale nie ma czasu na zwiedzanie – Wojtek popędza, bo mamy zarezerwowane na 17-tą zwiedzanie Pałacu Papieskiego w Awinionie.

Przed 16-tą dojeżdżamy do hotelu Fasthotel na dalekim przedmieściu Awinionu. Pokoiki malutkie – praktycznie tylko małżeńskie łoże i kabina sanitarna. Boję się szeroko uśmiechnąć, by nie zawadzić o ściany. Następnego dnia Fasthotel ma już nową nazwę: Szuflandia.
Po rozpakowaniu – szybko do autobusu i ruszamy pod Pałac Papieski. Przed wejściem tłum, ale my wchodzimy bez problemu. W recepcji muzeum każdy otrzymuje coś w rodzaju komórki: po wystukaniu numeru sali, można słuchać elektronicznego przewodnika. Wybrałem język rosyjski.
Zwiedzamy cały ogromny Pałac. Wołodia (tak naz-wałem swego przewodnika) szczegółowo mi wszystko omawia. Czasami mam już dosyć jego ględzenia i odsta-wiam od ucha.
Po wyjściu z muzeum przechodzimy na słynny most w Awinionie. Pamiętacie może piosenkę Ewy Demarczyk do wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego: „Tańczą panowie, tańczą panie na moście w Avignon”? Tak więc zatańczyłem z moją Anią na tym moście. Po tym zatańczyłem z Elą (obiecałem to jej jeszcze na Pikniku).


Później powłóczyliśmy się po mieście, aż prawie wszyscy spotkaliśmy się wielkim deptaku z dziesięcioma restauracjami ogródkowymi, gdzie zjedliśmy tradycyjną już obiadokolację.
Po powrocie do Szuflandii tylko niewielka grupka zebrała się pod latarnią na parkingu hotelowym – na degustację zakupionych win.

Krzysztof Papierkowski   
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie