Średniowieczna twierdza wśród wzgórz
Czterdzieści kilometrów na południowy zachód od Pragi, skręciwszy z autostrady pilzneńskiej, po przejechaniu mostów nad Berounką i miasteczka Beroun, wjeżdżamy w wąską drogę, wijącą się i pnącą po wzgórzach Czeskiego Krasu. Klucząc prawie godzinę pomiędzy wioskami i pagórkami znajdziemy się wreszcie w miejscu, w które wcale nie tak łatwo trafić, a które kryje monumentalną budowlę z czasów średniowiecza – największy królewski zamek Czech, uznawany za jeden z najcenniejszych obiektów historycznych kraju.
Karol IV , pobożny król-filozof, zbudował tę twierdzę w połowie XIV w., jako strażnicę najświętszych skarbów cesarstwa – klejnotów koronacyjnych i świętych relikwii oraz jako swą pustelnię, ukrytą wśród nieprzebytych kniei i wzgórz. Nawet dziś, gdy jedzie się z Berounu nieprawdopodobnie krętą drogą prowadzącą przez rozległe lasy, trudno oprzeć się wrażeniu, że ucieka się od zgiełku powszedniego dnia na pustkowie i odludzie, w oazę ciszy i spokoju.
Ten nastrój idyllicznego azylu mąci wioska Karlsztejn, ulokowana u stóp zamku, w głębokim wąwozie, nad rwącym górskim strumieniem. Gwarna uliczka pełna straganów i sklepików z pamiątkami, kafejek i barków pnie się pod górę wzdłuż potoku. Miejscowa ludność żyje z obsługi turystów. Wyroby rękodzieła i rzemiosła można tu kupić w cenach o wiele niższych niż w Pradze. Wybór nieprzebrany: słynne kolorowe czeskie szkło i biżuteria z granatów, wyroby z drewna i skóry, szydełkowane serwety, haftowane obrusy, a przy tym mnóstwo pocztówek, albumów, kalendarzy, map i przewodników. I – rzecz jasna - beherovka i piwo.
Wzdłuż uliczki rozlokowały się knajpki, sympatycznie urządzone, przeważnie w stylu lokalnym. Oferują regionalne dania czeskie z knedlikami, bramborami (ziemniaki) lub hranolkami (frytki), polewką (zupa) i oczywiście zakrapiane sławnym pilzneńskim prazdrojem, z życzeniem od kelnera: Dobru hut‘ - czyli „smacznego”. Na deser serwuje się zwykle zmrzlinu (lody) lub palačinki (naleśniki), podawane w niezwykły sposób – na przykład: owinięty w naleśnika banan polany gęstą słodką śmietaną i sosem czekoladowym. Palce lizać! Można najeść się smacznie i do syta . Ceny posiłków nie są wygórowane; za 200 – 250 koron (równowartość ok.30 złotych) można zjeść obfity i całkiem wykwintny trzydaniowy obiad, zaś skromniejsza, jednodaniowa przekąska zmieści się w 100 koronach (ok. 16 zł). Trzeba tu dysponować nie tyle grubym portfelem, ale bardziej ... czasem. W tej wiosce, z dala od pędzącej cywilizacji, godziny płyną leniwie, zaś obsługa nie ma zwyczaju spieszyć się w kuchni.
Na wzgórze zamkowe wybieramy się jednak przed obiadem, gdyż z pełnym żołądkiem trudniej byłoby pokonać drogę pod górę. Bardziej leniwi turyści za jedyne 100 koron korzystają z fiakra lub taksówki, wyruszających z parkingu przed wioską i pokonujących odległość około 2 kilometrów. Ostatnie, najbardziej strome kilkaset metrów wędrówki, wyżwirowaną ścieżką pnącą się ostro pod górę, trzeba i tak pokonać już na własnych nogach.
Po drodze do warowni mijamy kilka bram w murach obronnych, a poniżej pierwszej także niewielkie muzeum figur woskowych, którego eksponaty niewiele mają wspólnego z historią Karlsztejnu. Wstęp kosztuje od 50 do 150 koron, w zależności od pory dnia, roku i nastroju kasjera (jedni traktują Polaków jak ziomków, inni uważają nas za cudzoziemców).
Na dziedzińcu zamku trafiamy na świeżo upieczonych małżonków wraz z gośćmi weselnymi. Od kilku lat stało się modne spożywać weselny obiad w historycznych wnętrzach, a na ślubną sesję zdjęciową na tle gotyckich murów młode pary przyjeżdżają tu nierzadko aż z Pragi.
Zwiedzanie zamku, obowiązkowo w towarzystwie przewodnika, odbywa się w grupach maksymalnie 40-osobowych i trwa około 40 – 50 minut. Z ceną biletu tu znowu bywają problemy. Za wstęp płaci się 150 lub 450 koron, zależnie od tego czy w kasie, jako Polacy, zostaniemy uznani za swojaków czy - wręcz przeciwnie za cudzoziemców. Przeważnie jednak wystarczy zadeklarować zwiedzanie w grupie czeskiej, aby otrzymać tańszy bilet. Fotoamatorzy za przyjemność i możliwość dokonania zdjęć w obrębie zamkniętego obiektu dopłacają kolejne 50 koron, tym razem już bez względu na narodowość.
Przewodnikami są zwykle studenci, odbywający tu staż wakacyjny, toteż bywa, że nie są specjalnie zainteresowani wykonywaną pracą. Nic też bardziej mylnego jak przypuszczenie, że czeski jest dla Polaka, bez przygotowania, łatwy do zrozumienia. Lepiej więc zakupić wcześniej jakiś folderek i poczytać co nieco o obiekcie oraz jego historii przed wstąpieniem w jego mury, by potem nie czuć się jak na ... czeskim kazaniu.
Przewodnik, uzbrojony w pęk wielkich, ciężkich kluczy, służących do otwierania i zamykania kolejnych drzwi za grupą zwiedzających, przeprowadza turystów przez kilkanaście sal i kilka pięter.
Na skutek wielokrotnego przebudowywania górny zamek został opleciony usytuowanymi poniżej kilkoma budowlami o różnym przeznaczeniu. Na obecny kształt składają się mury obronne, dochodzące miejscami do 6 m grubości, bramy i wieże warowne, pomieszczenia gospodarcze, siedziba burgrabiego (zarządcy zamku od XV do XVIII wieku), właściwy pałac cesarski, kościół Mariacki i Wielka Wieża z kaplicą Świętego Krzyża. Poszczególne części kompleksu pną się piętrami po trzystumetrowej skale, dominującej nad wioską. Kolejne sale łączą schody, tarasy, tunele, tajemne przejścia, dziedzińce tworzące zagmatwaną konstrukcję architektoniczną, utrzymaną jednak dość konsekwentnie w stylu gotyckim, nawet po wielu rekonstrukcjach.
Polakom, przyzwyczajonym do przepychu muzealnych obiektów, takich jak Wawel, Łazienki czy Wilanów, Karlsztejn chwilami może wydawać się ubogi i pusty. Faktem jest, że Czesi, mając na swych ziemiach kilka setek wspaniałych zabytków, nietkniętych przez wojny, nie zawsze je doceniają i nie dbają o nie wystarczająco. Brakuje też – jak wszędzie – funduszy na renowację. W Karlsztejnie problem sięga jeszcze ponadto znacznie głębiej w uprzednie wieki, kiedy to zamek ulegał pożarom, a później – gdy opuścił go władca i przekazał pod zarząd burgrabiów – przechodził z rąk do rąk i pustoszał coraz bardziej na skutek sukcesywnej grabieży. Wiele mebli, obrazów, rzeźb, zastaw stołowych i innych cennych eksponatów trafiło za granicę. Stąd trudności w skompletowaniu oryginalnego wyposażenia. Z takimi problemami borykają się jednak nie tylko Czechy, ale także - na przykład - znacznie bogatsza od nich Francja.
Warownia Karola IV broni zwycięsko swej atrakcyjności, skromne wyposażenie wnętrz rekompensując wspaniałą architekturą i mnogością kunsztownych detali wykutych w kamieniu. Dla amatorów fotografowania to istny raj, tym bardziej, że w wielu miejscach tło stanowi bujna przyroda.
Najciekawszy i najcenniejszy fragment zamku stanowiła zawsze kaplica Św. Krzyża, usytuowana na górnym piętrze Wielkiej Wieży. Przechowywano tam klejnoty koronacyjne Cesarstwa Rzymskiego, a później także państwa czeskiego. Spoczęły tu również święte relikwie oraz najważniejsze dokumenty państwowe. Kaplica sama już była dziełem sztuki. Ściany inkrustowano drogocennymi kamieniami, ozdobiono złotem i malowanymi na drewnianych płytach obrazami średniowiecznego Mistrza Teodoryka, przedstawiającymi postaci aż 128 świętych. Dziś niektóre z tych malowideł, po renowacji, można obejrzeć w komnacie górnego zamku.
>Bogactwo wyposażenia kaplicy kusiło opryszków i padło ofiarą grabieży, odkąd zamek podupadł aż po czasy bardziej współczesne. Do dziś trwa rekonstrukcja i strażnica koronna wciąż niestety niedostępna jest do zwiedzania. Według jednej z wersji oficjalnych części kradzieży, już całkiem współcześnie, dokonali turyści, ponoć wydłubując ze ścian większość klejnotów. Wersje mniej oficjalne winą za dewastację obarczają czeskich prominentów lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Kaplicę Świętego Krzyża obejrzeć można w postaci makiety wystawionej w jednej z sal górnego zamku. Model daje obraz kunsztu i przepychu wyposażenia koronnej strażnicy. W tej samej komnacie przez kilkanaście miesięcy wystawiano też w gablocie z pancernego szkła kopię korony Karola IV. Oryginał tego klejnotu koronnego, używanego przez wieku do koronowania kolejnych władców Czech, znajduje się w tajemnym skarbcu ukrytym w murach katedry Św. Wita na Hradczanach w Pradze. Skarbiec zamykany jest na siedem zamków, a siedem kluczy do nich przechowywane jest przez siedem różnych osób. Oryginalna korona jest świętością narodową i ogląda światło dzienne tylko przy najważniejszych wydarzeniach w kraju, średnio raz na kilkanaście lat. Tak więc kopia klejnotu ma rangę wcale nie mniejszą i prezentowanie jej w Karlsztejnie było wydarzeniem dla całej wioski.
Do ciekawszych fragmentów należą jeszcze komnaty cesarskie, wśród których szczególną uwagę przyciąga sala audiencyjna. Warto zwrócić tu uwagę na obramowania drzwi, gdyż ten element powtarza się w kilku miejscach na zamku. Otóż fragment futryny u góry wycięty jest schodkowato - tak, by król przechodząc w koronie nie musiał się schylać. Ściany komnaty w całości wyłożono kunsztowną boazerią, a jedyne jej wyposażenie stanowił tron królewski (niestety nie zachował się), ustawiony dość szczególnie – na podwyższeniu w oknie sali. W ten sposób władca doskonale widział petentów, zaś twarz monarchy pozostawała w cieniu, kryjącym ewentualne emocje. Tak więc poddany do ostatniej chwili nie mógł odgadnąć czy zyskał przychylność króla, czy wręcz przeciwnie – wzbudził jego gniew.
Dla zainteresowanych malarstwem ciekawa będzie galeria portretów – jedna z największych sal na zamku. Obrazy przedstawiają kolejnych właścicieli i zarządców (burgrabiów) zamku, od średniowiecza po wiek XIX.
Po wizycie w zamku wybraliśmy się jeszcze do położonych kilka kilometrów dalej Jaskiń Konepruskich. Zapomniane przez wieki, ponownie odkryte przypadkiem w 1950 roku, a spenetrowane w latach sześćdziesiątych, należą do największych i najciekawszych w Czeskim Krasie. Zwiedza się je z przewodnikiem 40 minut. Wskazane jest mieć ze sobą własną latarkę, gdyż oświetlenie wewnątrz jest raczej skąpe. Labirynt grot obejmuje 3 poziomy. Natrafiono tam na szczątki paleontologiczne, ale ciekawsze i bardziej oryginalne znalezisko pochodzi już z połowy XV w. – to podziemny warsztat fałszerzy monet.
KARLSZTEJN w kolejnej odsłonie
Minęło kilka lat i w roku 2012 zaniosło nas ponownie do Czech. Była oczywiście Zlata Praha - główny cel wyprawy klubowej. Ale samej Pragi było nam mało. Po drodze zahaczyliśmy o Karlową Koronę w Chlumcu - zamek, czy raczej rezydencję rodu Kinskych, o którym informacje pojawią się w osobnym artykule. A z Pragi wyskoczyliśmy sobie trochę poza miasto, w Czeski Kras. Niektórzy odnowili wspomnienia z Karlsztejnu z wizyty przed kilku lat, inni wioskę i zamek widzieli po raz pierwszy. Jednym i drugim tak się podobało, ze spedziliśmy tam ładnych parę godzin.
Wyjazd zaowocował oczywiście masą zdjęć, z których powstał mały fotoreportaż o wiosce Karlsztejn i o zamku. Można obejrzeć go w fotogalerii EUROPA (CZECHY).>>>